Ksiądz McGivney prowadząc innych do nieba, bacznie przyglądał się ziemskim sprawom i podejmował wysiłek na rzecz poprawy warunków duchowych i materialnych swoich parafian-imigrantów. Jego nowatorskie działania przybliżające świeckich do Chrystusa, wyrażone szczególnie poprzez założenie Zakonu Rycerzy Kolumba, były wyrazem jego kreatywności, skuteczności i odwagi.
Ksiądz, który dobrze znał ks. McGivney’a, napisał o nim:
Pełen łagodności, przystępny, uprzejmego usposobienia, skrywający w sobie pogodę ducha, do głębi współczujący tym, których dotknęła ciężka dłoń nieszczęścia; człowiek pełen srogiej prawości oraz niezawodnej uczciwości w transakcjach biznesowych. Jeśli mogę tak powiedzieć: był aż do bólu miłosierny (...). Ubodzy, będąc częstymi adresatami jego hojności, widzieli w nim Dobrego Samarytanina (…). Niewielu pamiętam duchownych, którzy cieszyliby się większym niż on szacunkiem kolegów i czcią ludu (…). Jego energia była niespożyta, bez ustanku szukając coraz to nowych rozwiązań. Do takiego usposobienia jesteśmy zobowiązani my sami poprzez istnienie Rycerzy Kolumba.
Kiedy ksiądz McGivney przybył na miejsce swojej pierwszej posługi do parafii pw. Najświętszej Maryi Panny w New Haven, spotkał tam schorowanego proboszcza, który ze względu na zły stan zdrowia musiał powierzyć swemu nowemu asystentowi większość duszpasterskich obowiązków. W liście do swojego opiekuna seminaryjnego młody kapłan napisał, że wszystkie obowiązki związane z funkcjonowaniem parafii zostały złożone na jego barki, tak że nie mógł wziąć ani jednego dnia wolnego. Siedem lat później, gdy ks. McGivney został proboszczem kościoła pw. św. Tomasza w miejscowości Thomaston w stanie Connecticut, obciążenie pracą było jeszcze większe, tym bardziej że do jego obowiązków dodano opiekę nad kościołem filialnym.
Podczas światowej pandemii w latach 1889-1890 ksiądz McGivney zachorował na gruźlicę, co zmusiło go do zmiany rytmu pracy i do podjęcia leczenia. Po miesiącach heroicznej walki z chorobą połączonej z intensywną modlitwą za swoich parafian otrzymał ostatnie namaszczenie i zmarł na zapalenie płuc 14 sierpnia 1890 roku, dwa dni po swoich 38. urodzinach.
We mszy pogrzebowej i procesji uczestniczyli Rycerze i wierni z całego stanu Connecticut, a Ks. McGivney nawet w artykułach w świeckiej prasie był opisywany jako wzorowy kapłan i chrześcijanin.